piątek, 16 grudnia 2016

Zhujiajiao Ancient Town- chińska Wenecja

Zhujiajiao Ancient Town- chińska Wenecja


To co widzicie na zdjęciu to Kezhi Garden w Zhujiajiao, zwanym potocznie chińską Wenecją. Oczywiście jest to jedno z wielu takich miejsc na przedmieściach Szanghaju, ale dla mnie chyba najładniejsze właśnie za sprawą tego ogrodu. Mieliśmy sporo szczęścia, bo jak widać nie spotkaliśmy tam rzeszy skośnookich turystów poza jakimiś pojedynczymi osobami co jak na Chiny jest raczej ewenementem. Dzięki temu można było w spokoju zrobić zdjęcia, ale też po prostu na chwilę się zatrzymać, zauważyć przepiękną przyrodę i architekturę tego miejsca, które miało w sobie strasznie dużo spokoju i sprzyjało kontemplacji. Taki trochę tajemniczy ogród jak w powieści F.H.Burnett-jeśli wiecie o czym mówię.





Ogród znajduje się w północnej części Zhujiajiao, znajdziecie go bez trudu dzięki licznym drogowskazom. Warto wybrać się tam wcześniej gdyż później można przy wejściu natknąć się na taki obrazek z wycieczką szkolną w roli głównej:




Samo Zhujiajiao to sieć kanałów otoczonych niziutką zabudową usługowo-mieszkalną. Fronty wychodzą na wąskie uliczki a to co się dzieje "od kuchni"- dosłownie i w przenośni- można poobserwować z poziomu łódki na kanałach. Ta krótka przejażdżka warta jest swojej ceny ( ok.150 rmb za jeden kurs) gdyż stanowi miłą chwilę wytchnienia i zmienia trochę perspektywę obserwacyjną.






Spacerując wzdłuż kanałów można znaleźć tam sklepiki oferujące zarówno pamiątki jak i ubrania z lnu i jedwabiu, obuwie, wyroby z drewna, przyprawy, herbaty, słodycze- w tym szalenie popularne cukierki White Rabbit owijane w rozpuszczalne papierki jak i wyroby cukiernicze masy ryżowej czy suszone owoce, orzechy w słodkich polewach a także pomniejsze punkty gastro czy pokaźne restauracje.
Ponieważ gonił nas czas poprzestaliśmy jedynie na zwykłych ulicznych przekąskach. Zresztą wysoka temperatura też nie sprzyjała obżarstwu.







Zastanawiacie się pewnie jak dojechać na przedmieścia aby tego wszystkiego doświadczyć....W sumie jest to bardzo proste i bardzo tanie. Wystarczy skorzystać z autobusu, który odjeżdża z mini dworca autobusowego w samym centrum miasta a dokładnie na zbiegu ulic Pu`an i East Yan`an Road. Autobuc ma kolor biało-różowy, bilety kupujemy u kierowcy. Cena to 12 rmb w jedną stronę, podróż trwa około godziny a jeśli są korki to dłużej, ale niczym się nie martwcie-wysiadacie na ostatnim przystanku.

Po wyjściu z dworca w Zhujiajiao idziecie w lewo do pierwszego skrzyżowania ze światłami. Tam skręcacie w prawo i kierując się prosto dochodzicie do tablic z planem wodnego miasta. Na całą wycieczkę trzeba policzyć jakieś 6-8 godzin razem z transportem. Dobrze jest zrobić sobie zdjęcie frontu autobusu, którym będziecie jechali do, żeby potem pokazać to zdjęcie obsłudze dworca, która skieruje Was do odpowiedniej kolejki gdy będziecie wracali.
Pamiętajcie, że większość Chińczyków nie mówi po angielsku :-)

wtorek, 1 listopada 2016

Przygody z chińskim fryzjerem

Przygody z chińskim fryzjerem


Wizytę w zakładzie fryzjerskim w Szanghaju planowałam na długo przed podróżą. Może słowo "planowałam" nie jest tu najodpowiedniejsze gdyż tak naprawdę oswajałam się z myślą porozumiewania się na migi z fryzjerem i jednocześnie badałam reakcje rodziny i znajomych  na mój pomysł. Oczywiście wcześniej prześledziłam różne fora, na których można było znaleźć  całą masę negatywnych wpisów na temat nieudolności chińskich fryzjerów, ich wątpliwego poczucia estetyki czy nieznajomości europejskiego gatunku włosów. Dla mnie to jednak brzmiało jak zaproszenie.
Nie miał to zresztą być mój pierwszy raz, kiedyś już zdobyłam się na odwagę i z tamtej wizyty wyniosłam nie tylko świetnie obcięte włosy, ale również doskonale wymasowaną głowę.
Wiem, że dla niektórych będzie to zaskoczeniem, ale głowę miałam wtedy mytą na siedząco przed lustrem, przy którym potem było cięcie.Fryzjer lał szampon bezpośrednio na suche włosy, które jedynie zwilżał wodą z małej buteleczki. Takie mycie połączone z masażem trwało jakieś 20-30 minut po czym spłukiwał pianę i zabierał się za obcinanie.
Niestety wraz z przybyciem McDonalda, KFC i innych wynalazków z zachodu do Chin dotarły również fatalne zwyczaje fryzjerskie. W wyniku rozwoju cywilizacyjnego zostałam potraktowana po zachodniemu niestety (mycie włosów na leżąco), ale za to profesjonalnie.
Kłaniający się od progu fryzjer, który oczywiście nie mówił po angielsku, posadził mnie na fotelu po czym przyniósł tablet, wskazał fryzurę jaką dla mnie wybrał, ja pokazałam międzynarodowym gestem, że w pełni akceptuję jego wybór i tak oto młody człowiek zabrał się do roboty. Generalnie nie zamieniliśmy ani jednego słowa. Nie wiem czy macie podobne refleksje w tym momencie, ale ja niemal zawsze wygłaszam kwiecisty elaborat tłumacząc o co mi chodzi a wychodzę z zakładu z czymś zupełnie odwrotnym na głowie niż sobie życzyłam.
Tym razem było inaczej. Do tego cena była naprawdę przystępna- około 20 zł za wszystko (bez farby) a zakład nowoczesny, czysty i generalnie błyszczący, w stylu glamour




Nie byłabym oczywiście sobą gdybym zadowoliła się tą jedną wizytą. Tak naprawdę najbardziej zależało mi na masażu głowy więc postanowiłam zagłębić się w uliczki południowego Bundu i faktycznie, tam  znalazłam to czego szukałam.
Cena mycia głowy na siedząco dla białego to 15 rmb, nie uzgadniałam jej wcześniej, bo uznałam, że i tak zapłacę tyle ile zechcą, a frajda jest bezcenna:


Zakład był niewielki, średnio czysty, myślę, że sanepid miałby dużo do powiedzenia. Cieszę się, że miałam tam tylko mytą głowę....
Ale na przykład nikomu nie przeszkadzały zwierzęta co wprowadzało domowy, przytulny charakter:



Później, podczas kolejnych dni zwiedziłam jeszcze kilka takich miejsc, również w okolicy handlowej Nankin Road, jednej z największych ulic na świecie.
I tak sobie myślę, że tego typu działania będę podejmować w kolejnych odwiedzanych miejscach. Zawsze to coś nowego a w razie czego włosy przecież odrastają, prawda?
A jeśli będziecie w okolicy wspomnianych zakładów fryzjerskich (South Bund, stacja metra Xiaonanmen lub Nanpu Bridge) w godzinach porannych, możecie skosztować fantastycznych placków/ naleśników w cenie 5rmb za wersje lux ze wszystkimi dodatkami:





niedziela, 2 października 2016

SZANGHAJ CZ.II - OSTATNIE HUTONGI

SZANGHAJ CZ.II  - OSTATNIE HUTONGI


Olkolice stacji metra Xiaonanmen to jedno z moich ulubionych miejsc w Szanghaju, ale znaleźliśmy się tu przez przypadek.Pierwotnie mieliśmy rezydować przez 10 dni pobytu w okolicy Huaihai Middle Rd., ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na luksusowo wyglądający na zdjęciu hotel w okolicy Nanpu Bridge.  Dwudziestometrowy pokój okazał się małą klitką- do powierzchni całkowitej doliczono chyba balkon, łazienkę i korytarz. Czystość też pozostawiała wiele do życzenia, ale była to dla nas jedynie miejscówka do spania-więc machnęliśmy ręką na wszelkie niedogodności. Okolica natomiast zachwyciła nas od pierwszej chwili, był to Szanghaj jaki pamiętałam sprzed dwudziestu i trzydziestu lat. Pewnie gdybyśmy szukali takiego lokalnego kolorytu, nie trafilibyśmy tutaj nigdy. Niestety obawiam się , że za chwilę te zdjęcia będą miały charakter archiwalny, bo wszystko zostanie wyburzone a w miejsce starych hutongów powstaną drapacze chmur.
Odwiedziłam tą część Szanghaju pół roku później-części z niej już nie było. Wszystko zostało zrównane z ziemią i ogrodzone pod nowe inwestycje.
Ale póki co jest to jedno z niewielu miejsc gdzie możemy dotknąć historii, gdzie domy nie mają łazienek, umywalki są na zewnątrz, tak samo zresztą jak przewody elektryczne- to prawdziwe arcydzieło!!! A życie toczy się na ulicy- tu sprzedaje się wszystko: owoce morza, ptaki żywe lub martwe,  dania gotowe, ubrania, zegarki, elektronikę, perfumy, drobne agd,materiały, walizki etc. Można tu pójść do fryzjera, poplotkować, zagrać w madżonga,pójść na masaż, dorobić klucze,upolować coś w ciucharni, naprawić rower, uszyć garnitur czy wyczyścić buty. Znajdziecie tu również malutkie zakłady krawieckie gdzie hurtowo szyje się ubrania dla znanych marek.Tu również znajdują się dwa gigantyczne centra z materiałami, do których pielgrzymują biali turyści (Shanghai South Bund  Soft-Spinning Material Market)
Dzieci załatwiające się na ulicy  do wiadra czy na kawałek gazety to tutaj codzienność, która nikogo nie dziwi. Tak samo zresztą jak ludzie w piżamach jadący na skuterach w biały dzień. Tu również można zjeść najlepszą rybę przygotowywaną na naszych oczach, genialnego smażonego kurczaka, pierożki , ryż z mięsem zwinięty w liście bananowca i ugotowany na parze czy przepyszne naleśniki z wkładką. Zresztą zobaczcie sami jak wygląda biznes w ekstremalnym wydaniu oraz chińska normalność:























niedziela, 4 września 2016

Szanghaj Happy Valley

Szanghaj  Happy Valley

Ponieważ nie samymi zabytkami człowiek żyje , wpisy o Szanghaju zacznę od obrzeży miasta. Happy Valley to nic innego jak park rozrywki. Oczywiście jak wszystko co chińskie, jest ogromny, zresztą największy w Chinach. Powstał w 2009 i kosztował krocie. Zajmuje 213 akrów (na pewno każdy teraz szybciutko przeliczy to na metry kwadratowe ), składa się z 7 części tematycznych. Oprócz atrakcji dla małych i dużych dzieci pomysłodawcy zadbali też o część dla relaksu- w części parku o nazwie Shangri-la Woods można na chwilę oderwać się szaleństwa i nacieszyć się ciszą i spokojem w cieniu drzew.
Dojazd do Happy Valley jest bardzo prosty, wystarczy wsiąść w linię metra nr.9 , kierunek Sognjiang South Railway Station i wysiąść na stacji Sheshan- to jakieś 40 kilometrów od centrum Szanghaju. Ponieważ park otwierają dopiero o 9.30 a część atrakcji jeszcze później, wybraliśmy się tam niespiesznie, tak aby ominąć poranny szczyt komunikacyjny.
I tu ciekawostka. W pekińskim metrze żeby wsiąść do pociągu należy się pchać gdyż do pociągu jednocześnie się wchodzi i wychodzi.. Więc wysiadając również trzeba zawalczyć o swoje. Jeśli będziecie czekać aż ktoś was przepuści to z góry będziecie skazani na porażkę i jazdę na kolejną stację.
Szanghaj jest nieco bardziej cywilizowany, zresztą linie i strzałki  wyrysowane na peronie dokładnie wskazują jak należy się zachować, więc przy każdym skraju bramki do wejścia do pociągu ustawiają się dwie kolejki, które grzecznie wpychają się bokiem do środka wagonu a środkiem wylewa się tłum wysiadających.
Pewnie spytacie "jakie bramki?" Na większości nowych stacji perony są odgrodzone od metra szklaną konstrukcją z rozsuwanymi drzwiami. Myślę, że to względy bezpieczeństwa- zwłaszcza przy tej ilości pasażerów.

Wracając jednak do Happy Valley- po dojeździe na stację docelową przeszliśmy kładką na drugą stronę ulicy, odnaleźliśmy bezpłatny autobus w kolorze pomarańczowym i po chwili, gdy autobus się zapełnił ruszyliśmy do wesołego miasteczka. Oczywiście przy kasach było sporo młodzieży, ale zakup biletów odbył się bardzo sprawnie. Koszt takiej całodziennej zabawy czyli coś w rodzaju biletu "open" to 230 rmb.  Oczywiście za jedzenie i napoje na miejscu trzeba  płacić dodatkowo.A niestety nie ma w czym wybierać: Pizza Hut, KFC, East Dawning a do tego tea house i coffee house. Na szczęście przezornie zaopatrzyliśmy się w smaczniejsze przekąski wcześniej wiedząc, że zabawimy tam ładnych  kilka godzin.
Co do atrakcji- chyba największym zaskoczeniem był dla mnie drewniany roller coaster o wdzięcznej nazwie Fire Ball. Na początku uznałam, że to za słaba atrakcja jak dla mnie i zamierzałam go po prostu pominąć. Dałam się jednak namówić i muszę przyznać, że chyba nigdy się tak nie bałam. Fire Ball jest w całości wykonany z drewna, wygląda niepozornie, ale... rozpędza się do prędkości 90 kilometrów na godzinę a całość skrzypi i trzeszczy tak, jakby się miała zaraz rozpaść. W życiu nie najadłam się tyle strachu co tam a odczucia dźwiękowe były jeszcze dodatkowo potęgowane wizualnymi, bo oczywiście dałam się również namówić na jazdę w pierwszym wagoniku na samym przodzie...



Ponieważ nie miałam ze sobą kamery , posilę się serwisem youtube żebyście sami mogli zobaczyć:

https://www.youtube.com/watch?v=o-O0gTxln14

Kolejną atrakcją wartą odnotowania jest Diving Coaster. Z górnej platformy rozpościera się przepiękna panorama okolicy, ale też i całego wesołego miasteczka. Przez chwilę oczywiście, bo zaraz potem zamiast panoramy mogłam pooglądać ziemię będąc zawieszona głową w dół a potem sunąć w jej kierunku z zawrotną prędkością:

https://www.youtube.com/watch?v=xWythrBlDdQ


Gyro Swing, którego budowa kosztowała ponad 100 milionów rmb też robi wrażenie. Z wysokości 60-ciu metrów można zachwycić się widokami o ile nikomu nie przeszkadza to, że talerz tej zabawki nieustannie się kręci jednocześnie bujając się jak huśtawka. Ta czarna obwódka tarczy na tle nieba to właśnie pasażerowie Gryo Swing. Dla mnie i mojego błędnika był to gwoźdź do trumny:


https://www.youtube.com/watch?v=VAKK5ee-ars

Czy warto się tam wybrać- oceńcie sami. dla nas była to super atrakcja i niezapomniane przeżycie.

Comments System

Disqus Shortname

Copyright © 2016 World on the plate , Blogger