wtorek, 1 listopada 2016

Przygody z chińskim fryzjerem



Wizytę w zakładzie fryzjerskim w Szanghaju planowałam na długo przed podróżą. Może słowo "planowałam" nie jest tu najodpowiedniejsze gdyż tak naprawdę oswajałam się z myślą porozumiewania się na migi z fryzjerem i jednocześnie badałam reakcje rodziny i znajomych  na mój pomysł. Oczywiście wcześniej prześledziłam różne fora, na których można było znaleźć  całą masę negatywnych wpisów na temat nieudolności chińskich fryzjerów, ich wątpliwego poczucia estetyki czy nieznajomości europejskiego gatunku włosów. Dla mnie to jednak brzmiało jak zaproszenie.
Nie miał to zresztą być mój pierwszy raz, kiedyś już zdobyłam się na odwagę i z tamtej wizyty wyniosłam nie tylko świetnie obcięte włosy, ale również doskonale wymasowaną głowę.
Wiem, że dla niektórych będzie to zaskoczeniem, ale głowę miałam wtedy mytą na siedząco przed lustrem, przy którym potem było cięcie.Fryzjer lał szampon bezpośrednio na suche włosy, które jedynie zwilżał wodą z małej buteleczki. Takie mycie połączone z masażem trwało jakieś 20-30 minut po czym spłukiwał pianę i zabierał się za obcinanie.
Niestety wraz z przybyciem McDonalda, KFC i innych wynalazków z zachodu do Chin dotarły również fatalne zwyczaje fryzjerskie. W wyniku rozwoju cywilizacyjnego zostałam potraktowana po zachodniemu niestety (mycie włosów na leżąco), ale za to profesjonalnie.
Kłaniający się od progu fryzjer, który oczywiście nie mówił po angielsku, posadził mnie na fotelu po czym przyniósł tablet, wskazał fryzurę jaką dla mnie wybrał, ja pokazałam międzynarodowym gestem, że w pełni akceptuję jego wybór i tak oto młody człowiek zabrał się do roboty. Generalnie nie zamieniliśmy ani jednego słowa. Nie wiem czy macie podobne refleksje w tym momencie, ale ja niemal zawsze wygłaszam kwiecisty elaborat tłumacząc o co mi chodzi a wychodzę z zakładu z czymś zupełnie odwrotnym na głowie niż sobie życzyłam.
Tym razem było inaczej. Do tego cena była naprawdę przystępna- około 20 zł za wszystko (bez farby) a zakład nowoczesny, czysty i generalnie błyszczący, w stylu glamour




Nie byłabym oczywiście sobą gdybym zadowoliła się tą jedną wizytą. Tak naprawdę najbardziej zależało mi na masażu głowy więc postanowiłam zagłębić się w uliczki południowego Bundu i faktycznie, tam  znalazłam to czego szukałam.
Cena mycia głowy na siedząco dla białego to 15 rmb, nie uzgadniałam jej wcześniej, bo uznałam, że i tak zapłacę tyle ile zechcą, a frajda jest bezcenna:


Zakład był niewielki, średnio czysty, myślę, że sanepid miałby dużo do powiedzenia. Cieszę się, że miałam tam tylko mytą głowę....
Ale na przykład nikomu nie przeszkadzały zwierzęta co wprowadzało domowy, przytulny charakter:



Później, podczas kolejnych dni zwiedziłam jeszcze kilka takich miejsc, również w okolicy handlowej Nankin Road, jednej z największych ulic na świecie.
I tak sobie myślę, że tego typu działania będę podejmować w kolejnych odwiedzanych miejscach. Zawsze to coś nowego a w razie czego włosy przecież odrastają, prawda?
A jeśli będziecie w okolicy wspomnianych zakładów fryzjerskich (South Bund, stacja metra Xiaonanmen lub Nanpu Bridge) w godzinach porannych, możecie skosztować fantastycznych placków/ naleśników w cenie 5rmb za wersje lux ze wszystkimi dodatkami:





2 komentarze:

  1. Przez przypadek trafiłam na twój blog i z ogromnym sentymentem czytam o Twojej podróży. Sama spędziłam kilka miesięcy w Chinach. Jeśli jeszcze tam jesteś to oczywiście warto zwiedzić Chiny poza dużymi miastami. Niezapomniane wrażenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki:-) niestety już mnie tam nie ma, ale planujemy po raz kolejny tam wrócić za jakiś czas właśnie z zamiarem pojeżdżenia w rejony położone poza miastami. Najpierw jednak przed nami druga strona świata, pewnie też z chińskim akcentem. pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń

Comments System

Disqus Shortname

Copyright © 2016 World on the plate , Blogger