piątek, 22 września 2017

Samochodem przez Stany


Jeśli macie wątpliwości czy warto wypożyczyć samochód i na własną rękę przemierzać ten kraj to odpowiedź jest tylko jedna-WARTO!!!! Żadne biuro nie zapewni Wam tylu wrażeń i takiej różnorodności jak własne lub wypożyczone cztery kółka, które macie do dyspozycji 24h na dobę.
Oczywiście podstawową sprawą jest logistyka całego przedsięwzięcia ze względu na odległości. Warto też przed wyruszeniem w trasę sprawdzić godziny otwarcia odwiedzanych miejsc, ich dostępność lub ewentualnie możliwość kupienia biletów z wyprzedzeniem przez internet. To często duża oszczędność czasu i trochę też pieniędzy.
Nasza trasa miała się z grubsza przedstawiać się  tak: San Diego-Los Angeles- Santa Monica- Bakersfield (Sequoia National Park)-Kingman (Route 66)-Flagstaff-Grand Canyon- Page-St.George- Death Valley-Las Vegas.


Ze względu na ograniczone możliwości google maps w trasie, którą widać powyżej pominięta została Dolina Śmierci.
Ale nigdy chyba nie jest tak jak to sobie zaplanujemy, prawda? Nas niestety warunki atmosferyczne zmusiły do modyfikacji planów i  rezygnacji z z Sequoia Park oraz z Grand Canyon`u- nad czym ubolewam ogromnie, gdyż był to tak naprawdę główny cel całej wyprawy. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło gdyż dzięki temu zdążyliśmy zobaczyć Monument Valley i Zion Park.
Podczas całej podróży i uwieczniania jej na zdjęciach mieliśmy takie spostrzeżenie, że praktycznie jeden, ogromny  album można by spokojnie poświęcić na same widoki dróg i panoramę trasy. Ale niestety ani te zdjęcia ani to co widać na amerykańskich filmach nie oddaje rzeczywistości nawet w połowie. Urzeka przede wszystkim niesamowita przestrzeń, trudna w zasadzie do opisania słowami i różnorodność krajobrazu. Czasami horyzont jest tak daleko, że prawie go nie widać. Także zmieniający się klimat a wraz z nim roślinność sprawia, że nie można narzekać na nudę nawet przy automatycznej skrzyni biegów.

Początek trasy wiódł autostradą słońca przez rozliczne kurorty nadmorskie.





Plaże choć ogromne to jednak puste, nie widać było amatorów spacerów wzdłuż brzegu. Temperatura jak na styczeń była całkiem przyjemna choć wiatr nieco dawał się we znaki.

Pierwszy dzień był przeznaczony na podróż dlatego jedynie krótkim przystankiem było Los Angeles- krótkim świadomie gdyż nie ma tam tak naprawdę nic szczególnego poza napisem HOLLYWOOD na wzgórzu czy ciekawym budynkiem Petersen Automotive Museum . Całe miasto wygląda jak zbudowane z tektury. Poza tym jest dość smrodliwe, tak samo zresztą jak Miami, ale o tym później. Był to więc punkt "do zaliczenia" i tak też się to odbyło. Zobaczyliśmy napis, zjedliśmy hamburgery w Wendy`s w Beverly Hills, uwieczniliśmy tych panów na zdjęciu i ruszyliśmy dalej:




Nieco przyjemniejsze wrażenie robiła Santa Monica z ogromną, publiczną plażą pełną młodzieży uprawiającej różne sporty, z luna parkiem nad brzegiem morza,z doskonale zorganizowaną przestrzenią do zaparkowania samochodów czy też z kameralnym deptakiem pełnym ulicznych performersów i  straganów z lodami czy innymi przekąskami





Niestety czas nas trochę gonił, mieliśmy przed sobą jeszcze ponad 100 mil do hotelu oraz niespodziankę w postaci wyczerpanej baterii w nawigacji a co za tym idzie brak internetu. Na szczęście dysponowaliśmy mapą "analogową" więc bez większych problemów udało nam się wrócić na autostradę i po zmroku dotrzeć do Bakersfield.

A o tym co było dalej już wkrótce :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Comments System

Disqus Shortname

Copyright © 2016 World on the plate , Blogger