wtorek, 4 kwietnia 2017
Karaiby na Brooklynie
Ten dzień miał być wyjątkowy i obfitujący w doznania poznawczo-kulinarne. Niestety jednak pogoda spłatała nam niezłego figla i zamiast słońca, suchych butów i wielogodzinnej wycieczki po różnych lokalach na Brooklynie pozostało nam obejść się smakiem i zakończyć wizytę w tej dzielnicy dużo szybciej niż chcieliśmy. Padało tak bardzo, że zrezygnowaliśmy nawet z zabierania aparatu węc zdjęć mam tyle co kot napłakał. Głównym celem naszej wizyty była rekomendowana przez mojego kulinarnego guru Anthony Bourdain`a miejscówka w karaibskiej części Brooklynu, a dokładniej przy Nostrand Avenue. Stacja docelowa nosi tą samą nazwę ( dojazd linią A,C,3 lub 4)więc łatwo zapamiętać i bardzo łatwo trafić.
Oglądając jeszcze przed wyjazdem reportaż z tego miejsca moją uwagę najbardziej przyciągnął mech do picia (Sea Moss) , można więc uznać, że motorem mojego wyboru była ciekawość z powodu tego co obejrzałam, ale także tego co nas czekało na samym końcu naszej prawie miesięcznej podróży- a były to Karaiby właśnie.
Tu słów kilka o samym mchu. Jest to wodorost zwany też mchem irlandzkim lub chrząstnicą kędzierzawą, stosowany w kosmetyce, przy domowej produkcji piwa, ale również używa się go do zagęszczania napojów.I w tej ostatniej formie można go najczęściej spotkać w kuchni karaibskiej.
A sea moss drink wygląda tak:
Smakuje jak cynamonowy milkshake, a ponieważ podobno znakomicie wpływa na potencję, przepis na pewno niebawem pojawi się na moim kulinarnym blogu jako ciekawostka.
Teraz słów kilka o samym lokalu. To Gloria`s No.3- bez napinki, zadęcia, ot zwykła jadłodajnia jakich wiele w okolicy.Tak wygląda z zewnątrz
A tak w środku (widok na menu):
Aktualnie otwierają już o 10 rano, jednak kilka miesięcy temu "dopiero" o 11.00 ale ponieważ pogoda była barowa, wpuścili nas nieco wcześniej-mogliśmy trochę podeschnąć, skorzystać z darmowego wifi i na spokojnie wybrać wczesny lunch. I tu małe wtrącenie o wifi w Nowym Jorku- jest praktycznie wszędzie, nawet na każdej stacji metra czy w domach towarowych, co znacznie ułatwia funkcjonowanie zwłaszcza gdy się nie posiada zwykłej mapy a jedynie komórkę. Wracając jednak do Golria`s no.3...Powiem szczerze, że gdybym mogła zjeść więcej to naprawdę bym to zrobiła. Jedzenie jest tam tak pyszne, że zdrowy rozsądek, liczenie kalorii, myślenie w stylu "wiem ile jem" odchodzą w niebyt. Takie duperele przestają po prostu mieć znaczenie.
Wybraliśmy curry z krewetkami i curry z mięsem z kozła. Do tego smażone platany no i sea moss do picia-i w zasadzie, żeby się dobić.
Obydwa curry podane były w cieniutkich, ale za to ogromnych naleśnikach. Co ciekawe- obydwa miały w składzie ziemniaki a mięso kozła było z kością- ale wiadomo-takie mięso jest najlepsze.
Do tego dwa sosy - chili i kolendrowy. To był po prostu nieprzyzwoicie dobry posiłek, który pamiętamy do dzisiaj.
Najedzeni do bólu grzecznie wróciliśmy na Manhattan zaliczając tam wizytę w Muzeum Historii Indian mając nadzieję, że w końcu deszcze ustąpi- co nastąpiło dopiero następnego dnia.
W planach były jeszcze dwa lokale na Brooklynie, ale niestety będą musiały poczekać do następnej wizyty. Zresztą po takim posiłku do wieczora mogliśmy przyjmować jedynie płyny...
Sama dzielnica karaibska okazała się bardzo przyjemna, z niską zabudową, gdzieniegdzie dość barwną
Bardzo nam było szkoda, że warunki nie sprzyjały spacerom...
To natomiast odbiliśmy sobie na Bronxie i w Harlemie, ale to już inna historia :-)
AUTOR:
Ada w kuchni
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz