czwartek, 19 października 2017

Amerykański sen i historyczna Route 66



Gdy słyszymy hasło "Kalifornia" zazwyczaj wyobraźnia podrzuca nam widok słonecznych plaż, błękitnego nieba, palm rosnących wzdłuż linii brzegowej, młodzieży uprawiającej sporty na nadmorskiej promenadzie, zgrabnych i pięknie opalonych dziewczyn, które kuszą i wodzą na pokuszenie.
Niestety rzeczywistość jest nieco mniej spektakularna. Nas Kalifornia żegnała lekkim deszczem i  mgłą co było i tak niezłe w porównaniu z ulewami i powodzią błotną, którą zostawiliśmy za sobą (dowiedzieliśmy się potem, że w Los Angeles padało od tamtego czasu ponad tydzień bez przerwy).

 Nasz pierwszy etap podróży zakładał wizytę w Sequoia National Forest, z którego z powodu pogody zrezygnowaliśmy, oraz finalnie dotarcie do Flagstaff. Od początku przyjęliśmy założenie, że nic na siłę i że zawsze można tu jeszcze kiedyś wrócić a chodzenie po lesie zatopionym we mgle miało raczej niewielki sens.




Krajobrazy były jak zwykle zapierające dech w piersiach. Królowała przestrzeń i praktycznie totalna pustka na drodze.
Dopiero gdy przejeżdżaliśmy przez małe miasteczka, przed i po nich -zwłaszcza w okolicach Barstow-wzdłuż drogi rozsiane były bardzo popularne w Stanach całoroczne przyczepy mieszkalne oraz bardzo skromne i mocno podniszczone zabudowania.
Stąd przewrotny tytuł tego posta. Poza centrami dużych miast Ameryka wygląda biednie, archaicznie. Zupełnie inne jest tu poczucie estetyki. Niektóre miejsca wyglądają tak jakby czas się zatrzymał.





Zaskakujące, prawda? Na filmach tego nie pokazują....

Tak jak nie ma na trasie zbyt wielu miasteczek po drodze, tak samo nie zbyt wiele stacji benzynowych co warto wziąć pod uwagę planując trasę. Na szczęście jednak w trakcie jazdy na google maps można znaleźć je wszystkie  łącznie z ceną paliw.

Historyczna droga 66 jest tylko fragmentarycznie przygotowana do jazdy choć kiedyś łączyła Los Angeles z Chicago. Część tych odcinków- w stanie Illinois, Nowy Meksyk i Arizona- od 2005 roku nosi nazwę Historic Route 66.
I taki właśnie odcinek zamierzaliśmy pokonać, co było naszym marzeniem od dawna- nie dość, że podróżować po amerykańskich bezdrożach własnym samochodem to jeszcze pojechać drogą 66.

Ale zanim to nastąpiło, w Kingman zahaczyliśmy o cudownie przestylizowaną knajpkę o nazwie Mr.D`z Route 66 Dinner. W środku królował róż i turkus wraz z dmuchanym Elvisem Presleyem, kartonową Marylin i Jamesem Deanem.






W karcie królowały hamburgery i shake`i, obsługa była miła i bardzo pomocna, porcje spore, ceny jak na Stany umiarkowane. Wszystko świeże i pyszne. Także polecam.



W Kingman wjechaliśmy na drogę 66 i ruszyliśmy w kierunku Seligman.
Pogoda oczywiście nadal była mocno barowa. Jechaliśmy niespiesznie kontemplując okoliczności przyrody gdy nagle, w środku dosłownie niczego-  nikt nawet nie zarejestrował gdzie to było dokładnie- oczom naszym ukazał się taki oto obrazek:








W środku było jeszcze ciekawiej:







Okazało się , że było to sklep-muzeum poświęcony drodze 66, gdzie można było napić się prawdziwie amerykańskiej kawy (chyba nigdy się do niej nie przekonam), ogrzać, posilić batonami i chipsami i no i oczywiście kupić sobie pamiątkę.
Wybraliśmy chyba najbardziej bezpieczne rzeczy z oferty- kubek, bo potrzebowaliśmy i metalowy szyld z napisem Route 66 na pamiątkę. Bądź co bądź zajmował mniej miejsca niż fantastyczne sombrero, które podróżowało z nami już od Tijuany.
Mieliśmy sporo szczęścia gdyż dotarliśmy do tego sklepu ok.16.30 a zamykali go o 17.00. Także wybierając się w tamte rejony miejcie to na uwadze.

Do Flagstaff dotarliśmy po zmroku. Temperatura spadła do +3 stopni, co nie wróżyło nic dobrego.
Kolejnego dnia mieliśmy dotrzeć do Wielkiego Kanionu. No właśnie - mieliśmy......ale o tym co dalej w kolejnej części już wkrótce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Comments System

Disqus Shortname

Copyright © 2016 World on the plate , Blogger